27 stycznia 2017

Prolog

Między budynkami poruszyło się kilka niespokojnych cieni. Sylwetki nieznajomych przemieszczały się powoli na przód, co krok zatrzymując się i nasłuchując. Gdyby nie światło lampy ulicznej, nie sposób byłoby je dostrzec. Snuły się powoli, dotrzymując kroku tajemniczej kobiecie.

Wieczór był mglisty, ale ponad dachami budynków można było dostrzec nadciągające, ciemne chmury. W pewnym momencie przysłoniły księżyc, zmieniając szmaragdowo-granatową noc w czarną otchłań. Niespodziewana błyskawica rozdarła niebo, zwiastując swym przybyciem początek burzy. Z ciężkich, ołowianych chmur zaczęły spadać pierwsze krople wody. Po kilku minutach całe miasto przysłonięto zostało ścianą ulewnego deszczu.

Tajemnicza postać kroczyła jedną z ulic Londynu, szukając wzrokiem jakiegoś miejsca. Mroczni towarzysze dotrzymywali jej kroku. Ubrana była w czarny, długi płaszcz, którego koniec sunął za nią po ziemi. Na głowę miała zarzucony kaptur, z pod którego wyłaniały się rude, kręcone włosy. Grube pukle tańczyły na wietrze. Kilka kropel deszczu spłynęło jej po szyi, pod ubranie. Kobieta wzdrygnęła się, po czym przyspieszyła kroku. Nieustępliwie za nią kroczyły jej cienie. „Ta noc nie będzie jedynie mokra, ale długa i krwawa” szeptały złowieszczo. Zatrzymała się dopiero przed drzwiami wejściowymi do obskurnego pubu. Powoli zsunęła kaptur z głowy, ukazując tym samym burzę rudych loków. Przeczesała kilka pasm rękoma, po czym otworzyła drzwi i weszła do środka. W środku unosił się zapach whisky, zmieszany z dymem papierosowym.

- Witamy w Old Field's! – krzyknął tęgi mężczyzna stojący za barem. Miał lekko zachrypnięty głos. – W taką pogodę mamy deficyt wolnych stolików, ale może Pani przeczekać burzę w jakimś kącie.

Kobieta zignorowała słowa barmana i skierowała się w stronę stolików umiejscowionych przy oknach.

- Auroro! Tutaj jestem! – Usłyszała w oddali ciepły, kobiecy głos. Po kilku chwilach ujrzała jego właścicielkę. Na jednej ze skórzanych kanap siedziała młoda, piękna kobieta o kasztanowych włosach i śniadej cerze. – Cieszę się, że dotarłaś.

- Nie mam za wiele czasu. – odpowiedziała rudowłosa, po czym usiadła obok. Na jej twarzy malował się niepokój.

- To za daleko zaszło Auroro. Nie możesz dłużej uciekać. – wyszeptała brunetka i złapała towarzyszkę za rękę. – Proszę cię, to musi się skończyć. Tak wiele się zmieniło. Teraz masz o kogo walczyć.

- Nie przyszłam tu po to, żebyś przekonywała mnie do zmiany zdania, Mary – odpowiedziała stanowczo. – Przyszłam aby prosić cię, żebyś to ty je zmieniła. - Kobieta ukryła twarz w dłoniach. – To jedyny sposób Mary.

Brunetka westchnęła, po czym spojrzała w stronę okna

- Zamieszkamy tutaj, w Londynie – odpowiedziała po chwili, nie odrywając wzroku od widoku kropel deszczu, spływających po szybie.

- Dziękuję. – wyszeptała Aurora i obdarzyła rozmówczynię uśmiechem. - Jesteś dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam.

- Nie robię tego dla Ciebie, głupia! – Mary uniosła głoś po czym szybko stanęła na równe nogi. – Może i nie rozumiem tego co się z tobą dzieje. Może i nie potrafię też zrozumieć świata, w którym dorastałaś.

- Mary, ja…

- Ty… Ty masz szansę kochać i być kochana. Masz coś, czego pozazdrościłaby Ci nie jedna kobieta. Jednak z niewiadomo jakich powodów, odrzucasz to wszystko.

Aurora w milczeniu przyglądała się towarzyszce. Jej policzki przybrały koloru zachodzącego słońca, a uśmiech zamienił się w grymas.

- Zrobię to. Zaopiekuję się nią, ale nigdy nie pozna prawdy, rozumiesz? Nigdy nie dowie się, że jej własna matka wolała uciec, zamiast walczyć o lepsze życie dla swojej rodziny.

-Ty nic nie rozumiesz. W moim świecie... – wymamrotała Aurora, próbując się wtrącić, ale brunetka jej na to nie pozwoliła.

- To dziecko nigdy nie pozna prawdy.

Burza zdawała się nie mieć końca. Wszystkie drzewa i krzewy zaczęły coraz mocniej falować na wietrze, niektóre sprawiały wrażenie jakby się kładły na ziemi, oddając ukłon potężnym żywiołom. Na ulicach zaczęły tworzyć się coraz większe kałuże. Pioruny co kilka sekund rozdzierały niebo, głośniejsze, bliższe i przerażające. Silny deszcz bębnił o szyby i dachy, jakby chciał wedrzeć się do środka budynków. Woda wystąpiła z przepełnionych, przydrożnych rowów i płynęła już deptakiem. Z rynien spływały wzburzone strumienie wody. Przez krótką chwilę każda z kobiet milczała, wpatrując się w burzowy krajobraz.

- Jeżeli to jedyny sposób, żebyś się nią zaopiekowała, to niech tak będzie. – odezwała się nagle Aurora, po czym wstała i założyła na głowę kaptur. – Wiesz gdzie jej szukać.

- Miałam nadzieję... - zaczęła Mary, ale rudowłosa towarzyszka szybko jej przerwała – Mam ostatnią prośbę. Chcę, żeby miała na imię Lily.





Szablon wykonany przez Jill